BiletyDoFilharmonii.pl

Aktualności

"LOVE STORY W PSZCZELIM ULU"

Największa czułość i ogniste kłótnie. Radość życia i nieustępliwa śmierć. Tu nie ma miejsca na nic pomiędzy. Oto prawdziwa love story w dwóch wariantach, wyśpiewana na najwyższej nucie. "Cyganeria" Pucciniego, najnowsza premiera Opery i Filharmonii Podlaskiej potrafi oczarować - pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej.

 

019 opera

 

Paryski koloryt, emocje, cudownie napisane arie i duety. Opera Pucciniego ma w sobie lekkość, ma też zgrabne libretto. Lekkość nie oznacza jednak: „łatwość”. Bez doborowego zestawu artystów, którzy w muzycznej materii włoskiego kompozytora umieliby poruszać się z młodzieńczą gracją i z wokalnym talentem, wrażenie lekkości znikłoby szybko. Na białostockiej scenie nie tylko nie znika, a zachwyca – za sprawą muzycznych osobowości. Fantastyczne wykonania wielu duetów i arii to jeden z największych atutów premierowego wykonania „Cyganerii” w reż. Marii Sartovej.

 

057 opera

 

To fantastycznie skomponowany duet, i fantastycznie wyśpiewany przez Andrzeja Lamperta i Iwonę Sobotkę (obsada premierowa). On ma w sobie – i w tej kreacji – dużo łobuzerskiego wdzięku; do roli bohemisty, jak znalazł. Ona – jest skromna, delikatna, ale i silna. A za chwilę okaże się jak wielką dysponują też siłą głosu. Niech tylko Rodolfo zaśpiewa o trwonieniu rymów i duszy biedaka, która staje się duszą milionera. Niech Mimi odpowie pieśnią o haftowaniu róży i tworzeniu poezji za pomocą igły. I oboje mają słuchaczy u stóp. To już nie przerzucanie się żartobliwymi kwestiami, to miłosna opowieść o tym, jak „dusza drży czułością”. Para kochanków patrzy sobie w oczy, ma czas dla siebie, właściwie go zatrzymuje. I oczarowuje słuchaczy.

 

020 opera

 

By za chwilę, wraz z resztą towarzystwa znaleźć się w ulicznym rejwachu paryskiej Dzielnicy Łacińskiej.

Taka jest właśnie „Cyganeria” – tu nie ma miejsca na odpoczynek, akcja toczy się wartko, zmieniają się tonacje i relacje. Puccini kontrastuje sceny, zmienia tempo, kameralność przeciwstawia scenom zbiorowym. A to, co eksponuje w kompozycji i muzyce, eksponuje też w miłosnej historii, która tak naprawdę ma tu dwa oblicza. Jest miłość delikatna i czuła, jest burzliwa, zapalczywa i wybuchowa. Mimi i Rodolfo to dla Pucciniego za mało. Wprowadza na scenę Marcella i Musettę – temperamentną i namiętną parę, która rozstaje się i schodzi, żyć bez siebie nie może, i ze sobą też nie, tak jest niezależna i zazdrosna.

 

027 opera

 

I taka właśnie jest Musetta (znakomita Ewa Vesin). Prawdziwa kusicielka, zmysłowa kobieta, nieobliczalna, temperamentna i pewna siebie. Ma świetne wejście. Gdy pojawia się w kawiarni Momus – oczy wszystkich kierują się na nią. A ona sama – jak zresztą za chwilę zaśpiewa – rozkoszuje się tymi spojrzeniami i pożądaniem tłumu. Gdy to śpiewa – wierzy się jej w stu procentach. Odziana w seksowną czerwoną suknię (świetny zabieg kostiumowy), na tle przydymionej szarości Momusa, błyszczy jak róża. A że przybywa ze swoim kolejnym, utrzymującym ją kochankiem – starowina Alcindoro (w tej roli przekonujący Piotr Nowacki ) i doprowadza do furii swojego poprzedniego kochanka – Marcella (ciekawy Szymon Komasa), to i scena dramatyczna gotowa.

 

04 opera 170321

 

To zresztą jedna z najtrudniejszych scen – nie tylko dla wykonawców, ale i odbiorców. Wiele kwestii dzieje się równolegle, czasem trudno wręcz o pełną orientację kto i do kogo właśnie się zwraca: frazy się krzyżują, Musetta i Marcello się kłócą, odrzucony Alsindoro też próbuje zaistnieć, postronni komentują na boku, kompania bohemistów zaśmiewa się do łez, a zagubiona w tym wszystkim Mimi, dopiero wprowadzona do towarzystwa, próbuje się rozeznać w relacji łączącej kłócącą się spektakularnie parę.

 

036 opera

 

Dostajemy istny tygiel emocji, intensywny, skrzący feerią barw – zarówno w warstwie wokalnej, aktorskiej, jak i instrumentalnej. Tej emocjonalnej scenie towarzyszy cały czas frywolna, pełna lekkości i humoru muzyka Pucciniego, wykonywana przez białostockich filharmoników (w premierowym spektaklu prowadził ich Grzegorz Berniak w ostatniej chwili zastępujący Pawła Kotlę, który rozchorował się tuż przed premierą). Całość niełatwa, w ostateczności wypada ciekawie i bardzo filmowo.

 

002 opera

 

Choć jednak pod względem muzycznym zdecydowanym czarnym koniem białostockiej inscenizacji są sceny kameralne.

Nim dotrzemy do dramatycznego, poruszającego finału – w którym nie ustępujący przez długi czas klimat młodzieńczej beztroski nagle zniknie i już nic nie będzie takie jak było – takich wyciszonych kameralnych scen będzie jeszcze kilka. Jak ta, której zgnębiona Mimi przychodzi do Marcella, przyjaciela Rodolfa, by się go poradzić. Czy ta scena, w której Mimi, już w objęciach ukochanego decyduje się podjąć trudną dla siebie decyzję.

To moment, w którym opera Pucciniego wydaje się jakby przełamywać i zmierzać ku czemuś innemu, niż na początku była. Ton błahej zabawy, lekkości, niestałości – znika. A historia zaczyna być czymś więcej – opowieścią o wewnętrznych przemianach zachodzących w bohaterach. Marcello potrafi powiedzieć coś mądrego o naturze miłości. Mimi, w poczuciu godności, ma siłę zrezygnować z czegoś dla niej ważnego. Niestała Musetta w obliczu tragedii okaże się dojrzałą kobietą. A Rodolfo poczuje jak wiele stracił.

O tym też mówi „Cyganeria”: o nieuchronnym wkraczaniu w dojrzałość. Białostocka inscenizacja siłami wykonawców znakomicie potrafiła stworzyć wrażenie młodzieńczej beztroski, feerię najrozmaitszych emocji wibrujących w muzyce, w powietrze, w gestach i głosie aktorów. A w finale – przejście z beztroskiej młodości w poczucie, że coś się skończyło.

Wszystko to pięknie wybrzmiewa w intrygującej ażurowej scenografii Mariusza Napierały. Scenę wypełnia kilkupiętrowa mobilna budowla, która w jednej chwili z domostwa bohemistów potrafi zamienić się w kabaret i restaurację Momus. Zaokrąglone przeszklone ściany z powybijanymi szybami kryją zarówno pracownie, jak i wnętrze restauracji. Budowla ma powybijane szyby, jest w niej coś schyłkowego, ale nadal ma w sobie majestat i intrygujące zakamarki. Życie toczy się w niej nieustannie, na kilku poziomach. A na tle niszczejącej industrialnej przestrzeni emocje dają wrażenie intensywniejszych.

To miejsce symboliczne, bardzo konkretne, mające swój odpowiednik we francuskiej przestrzeni – swoista mekka artystów w Paryżu lat 30-tych. Inspiracją dla białostockiej dekoracji stał się powystawowy budynek – „La Ruche” („pszczeli ul”), w którym tętniło życie artystyczne nieformalnej grupy, zwanej Ecole de Paris. W obiekcie bez wody, bez ogrzewania, działającym poniekąd w stylu współczesnego squatu, pracowali artyści najróżniejszych grup artystycznych, a wśród nich także Chagall, dzieląc się każdym zarobionym groszem. Budynek istnieje do dziś.

Maria Sartova postanowiła go przywołać w swojej inscenizacji. A jednocześnie paryskiemu klimatowi „Cyganerii” nadać nieco inny wymiar – akcja dzieła Pucciniego chronologicznie została przesunięta o blisko sto lat do przodu. Czyli z okresu balzakowskiego w czas dwudziestolecia międzywojennego. Po co? Sartova – reżyserka i wieloletnia śpiewaczka operowa, jedna z ostatnich uczennic wybitnej Ady Sari, od 40 lat mieszkająca w Paryżu – uznała, że nieprawdopodobnie twórczy okres lat 30-tych będzie zdecydowanie bliższy czasom współczesnym. Że dzięki temu białostocka „Cyganeria” nie zamknie się w ciężkości kostiumów, ani w patosie, a zyska lekkość.

I miała rację.

W „Cyganerii” grają też kostiumy nawiązujące do lat 30.-tych i pieczołowicie przygotowane przez Agatę Uchman. Kostiumolog inspirowała się zdjęciami Brassaia, fotografującego codzienność Paryża lat 30-tych, we mgle, w deszczu, w mroku, co powodowało, że jego zdjęcia charakteryzowały się złagodzonymi kontrastami, zyskiwały inne światło, dając iluzję filmowości. Ta iluzja jest zresztą dość wyraźna w całym spektaklu – widać tu nawiązania wizualne do klasyki francuskiego kina lat 30-tych. Wszystko sprawia wrażenie, jakby było z lekka przydymione, przymglone, w miękkim światłocieniu.

Na takim tle – wyrazistym, a jednocześnie pozbawionym nachalności, podwójna historia miłosna zyskuje jeszcze bardziej intensywny wymiar.

Czytaj recenzję Moniki Żmijewskiej w Gazecie Wyborczej.

Fot. M. Heller

Źródło