BiletyDoFilharmonii.pl

Aktualności

WIELOBRAWNY ROZRYWKOWY TYGIEL

Bywa głównie komicznie, niekoniecznie lirycznie, nawet sceny męskiej adoracji szybciej wzbudzą tu chichot niż wzruszenie - recenzuje premierę "Zemsty nietoperza" Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej. - I tak być powinno, zgodnie z regułą gatunku. Po operach, musicalach i bajkach muzycznych na scenie Opery i Filharmonii Podlaskiej mamy pierwszą operetkę - "Zemstę Nietoperza" Straussa. Debiut udany, ciekawie zagrany, pięknie wyśpiewany. Bez wątpienia - najbardziej zabawny i aktorski z dotychczasowych operowych przedstawień. Z fantastyczną choreografią i scenografią.

052 opera 161207

Praktycznie wszyscy grają ciekawie, z lekkością i dystansem. Choć ostatecznie to zawodowy aktor z Białostockiego Teatru Lalek, obsadzony gościnnie w roli pijanego strażnika więzienia, kradnie wszystkim aktorski show. No, ale Ryszard Doliński, wybitny aktor, który jest w stanie fantastycznie zagrać nawet podeszwę, a tym bardziej osobnika zachwyconego swoim stanem upojenia - nie śpiewa. Tak więc proporcje są wyrównane. Reszta twórców bowiem nie tylko wykonuje i to pięknie, słynne arie tej jednej z najbardziej ulubionych operetek na świecie, ale też przy okazji musi wykazać się zmysłem tanecznym i zatańczyć choćby z laską (jak Dariusz Machej w ciekawej roli dyrektora więzienia).

Słowem, barwne towarzystwo zgromadzone na scenie - by stworzyć pozór lekkiej muzycznej błahostki - zadania łatwego nie ma. Ale wychodzi z niego obronną ręką.
A scenografia i choreografia, podobnie jak feeryczna i delikatnie niuansująca muzyka (wykonana przez filharmoników pod kierownictwem Grzegorza Berniaka), podkreślić trzeba - to tu oddzielni bohaterowie widowiska.
(...)
Reżyser wraz ze scenografem Pawłem Dobrzyckim, trzyma się litery oryginału, postanowił jednak dokonać skoku w czasie - i przeniósł historię frywolnej zemsty jednego bawidamka na drugim - w czasy secesji, czasy fin de siecle'owe, czasy pewnego przełomu. Drobny, wydawałoby się zabieg, ma swoje konsekwencje - zarówno w wymiarze wizualnym, jak i socjologicznym. W tej iskrzącej życiem i jednocześnie będącej pewnym schyłkiem zblazowanej epoce - możliwe było wszystko. Tak jak w niej, niczym w wielobarwnym kamieniu, przenikało się wszystko, tak i na białostockiej scenie: przenikają się światy minione i współczesne, zaś elegancja łączy się w sposób zamierzony z kiczem.
(...)dzieje się dużo, wedle wpisanego w operetkę, a podkreślonego przez świetną choreografię (Jarosław Staniek) rytmu: przygotowania do balu, sam bal i wreszcie konsekwencje tegoż balu i próby radzenia sobie z nadmiarem szampana.
(...)Wiele w spektaklu duetów, które pamięta się jeszcze długo po wyjściu z opery - choćby pani domu Rosalinda i jej absztyfikant Alfred, o którym zmyślna pokojówka Adela (znakomita, pełna wdzięku Maria Rozynek-Banaszak), zanim jeszcze pojawił się na scenie powiedziała: "Ach, ten, z wysokim C w głosie i z pauzą w głowie". Trafniejszego wstępnego podsumowania nie trzeba, co później w swojej znakomitej kreacji Adam Zdunikowski jeszcze podkreśli. Jego Alfred jest komiczny, histeryczny, afektowany i przerysowany, wspomagający się całym arsenałem póz, min, popisów, zachwytów nad samym sobą i tekstów w stylu: "Ta krtań jest wszechludzka!", czy też idei, która, jak się potem okaże przyświeca większości bohaterów operetki: "Będzie tak, jak ma być, źle czy dobrze, trzeba pić".

Rosalinda (obdarzona fantastycznym głosem i ciekawie grająca twarzą Ewa Vesin) przyjmuje jego umizgi z dystansem, co w zestawieniu z afektacją Alfreda, dobrze wypada na scenie.

Podobnie jak inny duet: doktor Falke (Arkadiusz Anyszka) i Gabriel Eisenstein (Tomasz Rak), a co jeden, to lepszy gagatek.
(...)książę Orłowski i jego pomagier - marynarzyk w żeglarskim ubranku niczym robot z nieruchomą twarzą przesuwający się po scenie. To ciekawy tandem. Nieoczywisty i dwuznaczny, przykuwający uwagę. W roli księcia reżyser obsadził kobietę, co dodaje tej postaci pikanterii. (...)A w wykonaniu Anny Bernackiej postać owa to ciekawy konglomerat niespójności, zblazowania, znudzenia, tak wielkiego, że by choć troszkę się działo, książę musi się przemieszczać pod sali na jeleniu z laserowymi oczami, a za psy mieć odzianych w skórę i lateks ludzi. Wszystkie chwyty są dozwolone, byleby tylko nuda sobie poszła, zdaje się mówić książę Orłowski.
(...)Podobnie jak kontrastujący z nim i z całą resztą rozwibrowanego towarzystwa adiutant księcia (Rafał Supiński). Znakomicie pomyślana i poprowadzona choreograficznie postać: pierś wypchnięta do przodu, nieruchoma twarz, uczernione oczy, głowa wykonująca mechaniczne skinienia, niczym zepsuta zabawka. Nie mówi ani słowa, a jednak przykuwa uwagę nieustannie - świetna przeciwwaga dla balującego towarzystwa, będącego alegorią pustki świata, by nie sparafrazować wręcz Adeli: świata "z pauzą w głowie".

(...)Frosch Dolińskiego to prawdziwy cymes - a słuchanie jego apeli do więźniów w stylu: "uprasza się element zbrodniczy o nieśpiewanie, niech element nie śpiewa, a odsiaduje" dostarcza znakomitej zabawy. Oto człowiek, który cieszy się, że żyje, ekscytując nawet pyłkiem kurzu. I trochę tej radości sprzedaje innym. Co czyni zresztą cała "Zemsta Nietoperza" w białostockiej inscenizacji - mieniący się wielobarwnie dobrze zrobiony rozrywkowy tygiel.

Najbliższe spektakle "Zemsty Nietoperza" - 15.12-18.12 o godz. 19 (Opera i Filharmonia Podlaska w Białymstoku, ul. Odeska 1).

Czytaj całą recenzję w Gazecie Wyborczej.

Fotorelacja z premiery M. Heller

Źródło